W lipcu 1930 roku Lwowski Klub Krótkofalowców zorganizowała wyprawę na najwyższy szczyt Beskidów Wschodnich i Ukrainy – Howerlę 2058 m n.p.m. Wyprawa miała za zadanie zbadać rozchodzenie się fal radiowych w terenie górskim. Skład ekipy wybrano spośród najwybitniejszych lwowskich nadawców. Pod kierunkiem Jana Ziembickego (TPAR, SP3AR, SP1AR, SP6FZ) pracowali: Włodzimierz Lewicki (TPGR, SP3GR), Jakub Henner (SP3FG), Zdzisław Bielecki (SP3FQ), Władysław Setkowicz (SP3LI), Ignacy Leimberg (SP3LD, SP1IR) i Kuryłowicz (SP3LR). Poza łącznościami krótkofalowymi z Polską i wszystkimi kontynentami przeprowadzano łączności ultrakrótkofalowe w paśmie 100 MHz (150 MHz) z subekspedycjami nadającymi z innych masywów górskich. Duży udział w rozreklamowaniu Ekspedycji na Howerlę miał Międzynarodowy Związek Krótkofalowców - IARU.
Polsko - Ukraińska ekspedycja radiowa - Howerla 2000 Latem 1930 roku miała miejsce
pierwsza w Europie ekspedycja naukowa krótkofalowców
lwowskich w tereny górskie. Celem wyprawy było badanie _
rozchodzenia się fal, a miejscem - góra Howerla. W 70.
rocznicę tego wydarzenia lwowscy krótkofalowcy ponownie
zorganizowali taką wyprawę, ale już nie badawczą, lecz
wykorzystując efekty doświadczeń dziesięcioleci. Miałem
przyjemność i jednocześnie zaszczyt uczestniczyć w tej
ekspedycji, a byłem jedynym Polakiem biorącym w niej udział.
Wyprawa rozpoczęła się w piątek
rano, 2 czerwca, wyjazdem ze Lwowa w kierunku Jasinji. Jest to
miejscowość leżąca u podnóża Howerli, oddalona o prawie
300km na południe od Lwowa. Stacja EM70DXG - bo taki znak dostała
nasza wyprawa - zlokalizowana była u podstawy góry na
wysokości ok.
1000m, w ostatnim zabudowaniu
po-siadającym zasilanie 220V - piętrowym, drewnianym domku
myśliwskim. W naszym wyposażeniu były IC-735 i dwa TS-y oraz
anteny: 2 inwertery "V" (każdy na 80 i 40m) i dwie GP na
wyższe pasma, również na WARC.
O godzinie 16.45 miałem przyjem-ność
- jako pierwszy - nadać "wywołanie ogólne podaje
EM70DXG". Łączności były prowadzone równocześnie na
kilku pasmach i różnymi emisjami; na CW, SSB, RTTY, jak
również na PSK-31 i - o dziwo - emisją Helia. W sobotę o
godz. 8.30 rano wyruszyliśmy grupą 13 osób na sam szczyt,
2062m n.p.m. Było ciężko, nawet bardzo, ale po prawie 6 godzinach
wspinaczki byliśmy na szczycie. Warunki na UKF wyśmienite, ale
chętnych na QSO niewielu, choć w naszym zasięgu były przemienniki
węgierskie, rumuńskie
i oczywiście ukraińskie - również
lwowski.
Po ponad 12 godzinach wróciliśmy
do bazy. W tym czasie obóz powiększył się o kilkanaście
osób - przyjechały "Czerniowce". Przez obóz
przewinęło się chyba (trudno obliczyć) ponad 35 osób. Była
"delegacja" zakarpacka, przyjechał Roman ze studentami z
Politechniki Lwowskiej. Organizatorzy zadbali o wszystko, nie
przewidzieli tylko przerw w dostawie prądu. Wieczorem - pieczenie
barana. W niedzielę na Howerlę weszła następna grupa, zaś nasza,
dwunastoosobowa, w sarno południe wróciła do Lwowa.
jaki bilans QSO? Znak EM70DXG czynny
był do wtorku 06.06.2000 i po tym terminie organizatorzy zrobią
obli-czenia. W niedzielę rano łączności było ponad 1200,
kilkadziesiąt QSO emisjami cyfrowymi. Ale nie liczba jest tu
najważniejsza. Istotne jest to, że po 70 latach ponownie z Howerli
pracowała stacja amatorska - i to również w języku polskim.
Andrzej SQ7BCG
Polsko - Ukraińska ekspedycja radiowa - Howerla 2001
16 sierpnia 2001 , czwartek. Pierwszy dzień ekspedycji.
Zbieramy się obok domu Andrzeja SQ7DCA w Rudniku nad Sanem . Jest 6:30 rano. Punktualnie zjawiają się Filip , Wiesław SQ7DCD, Wojtek SQ7DCW i pan Janek z trzema synami. Niestety grupa sandomiersko - warszawska, poprzez radio kolegi SP7QJA z Sandomierza, około siódmej oznajmia , że ... wyjeżdżają dopiero z Sandomierza. No cóż , winowajczyni półtoragodzinnego opóźnienia nie powiedziała jeszcze w tej wyprawie ostatniego słowa :) Przed ósmą biały Ford Transit Tadeusza SP7LZD i Opel Kadett kombi Jurka SP5VJO pojawiły się w Rudniku . Powitanie, ostatnie ustalenia i ruszamy na Ukrainę. Jak się okazało, zbiornik gazu niedawno założonej instalacji w czerwonym Dodge`u DCA przy obciążeniu bagażami uderzał o garby jezdni i nie mogliśmy rozwijać dużych prędkości. Dotarliśmy do Przemyśla, gdzie do ekspedycji dołączył Leszek SP8HXU. Przed dziesiątą byliśmy na przejściu granicznym w Medyce. Niestety na granicy polsko ukraińskiej niewiele się zmieniło . W upale musieliśmy tkwić kilka godzin, mimo że niemal nie było kolejki. Gdy chcieliśmy się schronić przed palącym słońcem pod dachem terminalu , usłyszeliśmy tylko z ust ukraińskiego pogranicznika "tot nie plaza , sadiajtie w masziny" To był dopiero początek , ten kraj miał nas jeszcze zadziwić nie raz. Zresztą dokumenty , które należy wypełnić miały rubryki tylko w języku ukraińskim ... Należało też zapłacić za pieczątkę (ubezpieczenie zdrowotne) , choć cena jak wiele rzeczy w tym kraju była "negocjowana" :) Opryskliwość i niekulturalne zachowanie pograniczników i celników ukraińskich trochę popsuły nam humory. W pół do drugiej zjechaliśmy z terminalu na stronę ukraińską. Jeszcze tylko wymiana złotówek na hrywny ( tego dnia oferowano 1,07 hr za złotego ) i ruszamy w stronę Drohobycza. Po paru kilometrach tankowanie taniego ukraińskiego paliwa. A98I (bezołowiowa) kosztuje 1,78 hr co stanowi około połowy wobec 3,25 zł w kraju. Ropa po 1,36 hr ! :) ( u nas 2,56 zł) Niestety tankowanie spowolniło tylko wyprawę bo samochody zostały maksymalnie dociążone. W Mostiskach skręciliśmy w kierunku Sambora i Drohobycza. Pierwsze wrażenie po wjeździe do Ukrainy, to duża ilośc budowanych właśnie cerkwi. Za Samborem nawiązaliśmy już kontakt radiowy z kolegami krótkofalowcami z Ukrainy, którzy czekali na nas w ośrodku "Nadzieja" w Drohobyczu. Około piętnastej trzy samochody polskiej części ekspedycji wjechały do Drohobycza. Tu w ośrodku "Nadzieja" czekało już na nas gorące powitanie i gorący obiad. Do ekspedycji dołączyli krótkofalowcy ze Lwowa i Drohobycza. Po godzinie, kolumna sześciu już samochodów ruszyła w stronę Czarnohory. Przed nami ponad 200 km. Ukraińskie drogi nie są już takie złe jak kiedyś, ale szykowały jeszcze sporo niespodzianek w postaci dziur i wybojów. Na szczęście kontakt radiowy między samochodami pozwalał na wzajemne ostrzeżenia. Jechaliśmy bardzo ładną okolicą. Co rusz przecinaliśmy spływające z Karpat szerokie rzeki o kamienistym dnie. Ponieważ pogoda była upalna, na brzegach i w wodzie widać było mnóstwo odpoczywających Ukraińców. Minęliśmy Stryj, Kałusz i Iwanofrankowsk (dawny polski Stanisławów). Zaczęły się górki , a stan dróg był tu dużo gorszy. Na jednym z podjazdów zostaliśmy wstrzymani przez ociężałego TIRa. Nie stanowiło to jednak problemu dla jednego z Ukraińców, który jakby nigdy nic wyprzedzał nas kolejno ..z prawej strony. Tak się tu jeździ.Tuż przed zmrokiem dotarliśmy do Jaremczy - stolicy przedwojennej polskiej Szwajcarii. Przed wojną było tu ponad 3000 miejsc w domach wypoczynkowych , pensjonatach i sanatoriach. Zły stan dróg spowodował, że musieliśmy odciążyć nieco Dodge'a i kilka osób przesiadło się do Forda i Opla. Busy VW ukraińskiej części ekspedycji były również maksymalnie obciążone. Około dwudziestej drugiej dotarliśmy pod przystanek autobusowy w Jasieni. Koledzy z Ukrainy udali się do sąsiedniej miejscowości aby odnaleźć właściciela naszej bazy. Po godzinie ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku samej bazy. To była już polna, a raczej górska droga typowa dla Jeepów. Pokonaliśmy 6km by tuż przed północą dotrzeć do bram Karpackiego Parku Narodowego. Przyjechaliśmy dość późno i ... pierwsze piętro bazy było już zajęte przez turystów. Zły stan dróżki dojazdowej spowodował, że samochody musiały zostać na dole obok strumienia. W bazie, którą stanowił "Akademik" , drewniany, piętrowy budynek Instytutu geograficznego Uniwersytetu Kijowskiego czekały na nas dwa pomieszczenia noclegowe na parterze. W każdym z nich kilkanaście drewnianych łóżek. Oprócz tego duża kuchnia. Jak pokazał GPS byliśmy w miejscu o współrzędnych :48 14' 36'' N i 24 26' 17'' E Łazienkę stanowiła studnia z "bieżącą" wodą. Woda spływała doń bowiem z gór poprzez swego rodzaju akwedukt zrobiony z wydrążonych pni drzew. W bazie mogliśmy korzystać z napięcia 220 V. Te noc część z nas spędziła w samochodach, część na karimatach w kuchni, ale to w końcu była ekspedycja , a nie pobyt w "n-gwiazdkowym" hotelu :) Mimo, że byliśmy kilkaset metrów nad poziomem morza i w górach, temperatura była zaskakująco wysoka. Humory dopisywały i w takich dobrych nastrojach poszliśmy spać.
17 sierpnia 2001 , piątek. Dzień ekspedycji drugi.
Mimo długiej podróży wszyscy wstali bez problemów. Po porannej toalecie i śniadaniu (niech żyją zupki typu "gorący kubek" i konserwy !) część osób przystąpiła do organizacji stacji bazowej, a część ruszyła na rekonesans w góry. Próba zakupu mapy w budynku czegoś w rodzaju ich GOPRu zakończyła się krzykiem, że muszą mieć dokładną listę osób , trasę itd. itp. Oni żyją tu jeszcze w innej epoce ! Grupa nie poszła więc teoretycznie w góry, lecz na ..."spacer" w góry :) Grupę stanowili pan Janek z trzema synami, Wiesiek DCD, Wojtek DCW i Filipek. Ponieważ główne wejście na Howerlę zostało zaplanowane na dzień następny, postanowiliśmy pójść w kierunku Pietrosa, sąsiedniego, również ponad dwutysięcznego szczytu. Teren dla nas dziewiczy, a dodatkową trudność stanowił brak dokładnych współczesnych map i brak szlaków. Jedyne mapy to reprinty starych polskich przedwojennych map wojskowych. Po przejściu wpław potoku ruszyliśmy więc wąską ścieżką lasem pod górę. Odnaleźliśmy jakiś stary, choć nie znakowany szlak trawersujący zbocze. I tą malowniczą , niemal nie uczęszczaną trasą, dotarliśmy po dwóch godzinach marszu do malowniczej polanki. Stał tu szałas górali wykorzystywany też przez turystów. Po krótkim odpoczynku czterech z nas poszło dalej na krótki rekonesans. Za chwilę z lasu wyłonił się widok monumentalnego Pietrosa. Wyszliśmy jednak za późno z bazy by wyprawa skończyła się przed zmrokiem, bo do Pietrosa było jeszcze kilka godzin marszu.Poza tym trzeba było oszczędzać siły na Howerlę. Wracaliśmy więc do bazy, choć wybraliśmy nieco inną , prostszą drogę. Ponieważ GPS miał tu wyraźne problemy niezwykle pomocny okazał się kompas. Dopiero po wyjściu na otwartą przestrzeń GPS pokazał, że do bazy mamy 1,6 km.Gdy dotarliśmy do bazy , zastaliśmy już pracującą stację i zainstalowane anteny. Stacja została zainstalowana w kuchni , a stanowił ją transceiver KENWOOD TS 430 S wraz z całym osprzętem. Obok bazy zaś stanęły piękne anteny kolegów z Ukrainy. Szerokopasmowa Ground Plain 7-28 MHz , Inverter V na 3,5 MHz i 7 MHz oraz Podwójna delta na 28 MHz. Stacja UR5WWN/P pracowała pełną parą. W międzyczasie wyprowadzili się już jednodniowi turyści i cały budynek był do naszej dyspozycji. Pierwsze piętro zajęła żeńska część ekspedycji. W sumie mieszkały tu 34 osoby. Po obiedzie udaliśmy się do wiejskiego sklepu, aby uzupełnić zapasy napojów. Sklep z gatunku groch, mydło i powidło przypominający żywcem te nasze z czasów realnego PRL-u. Szliśmy tą samą gruntową drogą , która zawiodła nas tu poprzedniej nocy. Okazało się , że ponad nią znajduje się imponujący wiadukt kolei wąskotorowej do Worochty. Wieczór wypełniły nie kończące się dyskusje i spotkania towarzyskie oraz przygotowania do wyprawy na Howerlę. Dzięki pracującej stacji KF udało się nawiązać łączność z krajem. Między innymi z Marianem SQ7DCM na 3,722 MHz. Ponieważ skoro świt zaplanowano wymarsz na szczyt wszyscy dość wcześnie udali się na odpoczynek.
18 sierpnia 2001 , sobota. Dzień trzeci i najważniejszy ekspedycji.
Pobudka o szóstej czasu polskiego. Część osób miała z tym jednak wyraźne problemy i miast o siódmej wyruszyliśmy na trasę o 7:35. Wariant optymistyczny zakładał ok. 4 do 5 godzin marszu. Podano też optymistycznie , że długość trasy wynosi ok. 14 km , co wkrótce miało urosnąć do ok. 20 km ... Pierwsze 5 km stanowiła gruntowa droga wzdłuż strumienia. Dotarliśmy do bazy turystycznej, gdzie można rozbić namiot lub przenocować w drewnianych szałasach. Tu szlak odchodził w prawo od drogi i piął się już ostro w górę. Po około 200 metrach weszliśmy do lasu. Było około ósmej rano i grupa była jeszcze w całości. Ostre podejście zrobiło jednak swoje i nastąpił podział na mniejsze grupki. Poza tym kilka osób wnosiło do góry ciężkie radia, anteny i akumulatory więc siłą rzeczy nie mogło dotrzymać kroku czołówce. Ekspedycja była jednak doskonale wyposażona w radia handy i wszyscy utrzymywali między sobą kontakt radiowy. Nad całością zaś czuwał Tadeusz SP7LZD przy transceiverach w bazie. W bazie pozostał też Bogdan UR5WCH . Po kolejnej godzinie wyszliśmy z lasu , a przed nami wyrosła bryła Howerli i Małej Howerli. Piękne łąki , na nich zabudowania pasterzy, owce i konie. Tu wyprzedziliśmy jakąś grupę turystów z Białorusi. Słońce zaczynało już mocno prażyć. W górach Czarnohory można jednak zauważyć trochę inny niż w naszych Tatrach czy Bieszczadach wysokościowy rozkład roślinności. Bardzo wąskie pasmo zajmowała kosodrzewina, stosunkowo wysokie tereny porastał las .Widoczny już znakomicie szczyt mobilizował do intensywnej wspinaczki. Powyżej poziomu kosodrzewiny spotkaliśmy wreszcie upragnione źródełko , zapowiadane na dole przez Igora UR4WG. Można było się trochę ochłodzić i uzupełnić zapasy wody. Z prawej strony górował nad nami inny znany dwutysięcznik - Pietros. Przed jedenastą osiągnęliśmy skalisty szczyt małej Howerli skąd już rozpościerał się piękny widok. Jeszcze tylko zejście w przełęcz i ostatnie podejście. W przełęczy spotkaliśmy całe stado owiec, które właśnie przechodziły z południowej na północna grań góry. Tu widać nie ma tak rygorystycznych przepisów o Parkach Narodowych jak u nas. Podczas pokonywania ostatniego 300m odcinka usłyszeliśmy na radiu, że pierwsza dwójka jest już na szczycie. Był to Krzysiek SQ7KK i Radek. Za chwilę dołączyli do nich Wiesiek SQ7DCD i dwóch nastolatków z Ukrainy. Było kilka minut po 11. Na szczycie było już około 200 osób ! Wchodzili jednak w większości dużo łatwiejszym i krótszym szlakiem z Worochty. Na szczycie kilka obelisków i kilkumetrowy krzyż. Grupa UKRTelekomu piła szampana za szampanem. Inni Ukraińcy ostentacyjnie rozlewali do kieliszków alkohol wznosząc toasty. Całość uwieczniali kamerami pokaźnych rozmiarów. Trochę to dla nas szokujące sceny, ale jak mówi przysłowie "co kraj to obyczaj". Całość dopełnił młodzian, z radiomagnetofonem grającym na full , który niósł na ramieniu. Nie sposób nie wspomnieć o szokującym nas potężnym wysypisku śmieci na samym szczycie Howerli. Widoki ze szczytu były jednak wspaniałe i ten obraz na zawsze pozostanie w pamięci. W ciągu godziny szczyt osiągnęły wszystkie grupy. W drugiej bazie pośród chat osady pasterskiej i uroczych góralek pozostał tylko SQ7DCA i utrzymywał ze wszystkimi kontakt radiowy, podobnie jak SP7LZD z bazy głównej. Rozpoczęło się rozkładanie aparatury i anten. Anteny własnej konstrukcji rozłożyli i przy ich pomocy nawiązywali łączność Igor UR4WG i Leszek SP8HXU. Próby łączności prowadzili też Władek UR5WDQ , Leonid UT2WL , Leonid UT1WL . Przy grupie został rozłożony transparent o polsko-ukraińskiej Radio-Ekspedycji Howerla 2001 i wzbudzaliśmy zrozumiałą ciekawość innych turystów. A było tam oprócz Ukraińców wielu Rosjan, Białorusinów, Węgrów, Rumunów. Słyszeliśmy jedną stację polską, ale nie udało się z nią nawiązać łączności direct na UKF. Bez problemu natomiast łączyliśmy się ze stacjami rumuńskimi i ukraińskimi. Pogoda była znakomita, choć na szczycie wiał chłodny wiaterek, nic dziwnego wszak to 2061 m. npm .To był piękny widok, gdy na szczycie Howerli łopotała polska flaga, 71 lat po tym jak polska ekspedycja lwowskich krótkofalowców nawiązywała stąd łączności. Tym razem zrobiliśmy to wespół z naszymi przyjaciółmi z Ukrainy. To są właśnie te niezapomniane chwile ! Nie obyło się bez pamiątkowych zdjęć i ujęć kamery. Szkoda, że akumulatory mają ograniczoną pojemność i po ok. 2 godzinach stacja zakończyła swą działalność. Część osób wcześniej rozpoczęła schodzenie choćby ze względu na Wojtka SQ7DCW, który doznał kontuzji kolana i poruszał się bardzo powoli przy pomocy kijków. Około 14:30 zasadnicza i ostatnia grupa ekspedycji ruszyła w dół. Ponieważ akumulatorki w radiach handy zostały już wykorzystane do końca jedyną metodą kontaktu z bazą był kontakt za pomocą ... nóg. Dlatego Wiesiek SQ7DCD zszedł do bazy szybciej ok. 17:20 ,aby sprowadzić ewentualny transport dla Wojtka DCW. Niestety Tadeusz SP7LZD nie mógł ruszyć swym Transitem, bo groziło to całkowitą destrukcją uszkodzonego już układu wydechowego. Poza tym jego organizm w wyniku "rozmów" z kolegami z Ukrainy był na lekkim dopingu uniemożliwiającym prowadzenie auta po krętych górskich drogach. Próba interwencji w ukraińskim GOPR zakończyła się również fiaskiem, gdyż oni ograniczali się tylko do zbierania hrywien za wstęp do parku , nie dysponując nawet środkami transportu... Wojtek musiał więc schodzić sam. Główna grupa połączyła się na polance pod Małą Howerlą z SQ7DCA, który odpoczywał tam w najlepsze w bardzo miłym towarzystwie miejscowych góralek i górali. Druga grupa nie pokonywała ostatniego kilkukilometrowego odcinka na piechotę, gdyż za kilka hrywien od osoby wykupiła miejsca w pojeździe wożącym robotników leśnych i pojawiła się w bazie około osiemnastej. Około dziewiętnastej bo bazy zawitali pozostali uczestnicy ekspedycji. Zawitał też Wojtek SQ7DCW , widać że mobilizująco zadziałało na niego miłe towarzystwo sióstr z Gliwic :) Tadeusz SP7LZD witał każdego wracającego gorącym kubkiem zupy. Ponieważ dzień był upalny a trasa niezwykle długa, przyszła pora na mycie , kąpiel i regenerację sił. Kąpiel umożliwiał górski strumień płynący nieopodal bazy. Niestety dla części z kolegów z Ukrainy był to ostatni dzień ekspedycji, gdyż nazajutrz musieli wracać do Drohobycza i Lwowa. Dlatego wieczór miał charakter pożegnalny i upłynął pod znakiem wspólnych śpiewów przy gitarze i kieliszeczku czegoś na dobry humor. Choć trzeba przyznać, że i bez tego wszystkim dopisywały znakomite humory. Cały czas pracowała stacja radiowa ekspedycji umożliwiając przeprowadzanie znakomitych łączności DX-owych oraz kontakt z Polską np. z Marianem SQ7DCM. Tak oto około 1 czasu polskiego zakończył się ten piękny dzień.
19 sierpnia 2001 , niedziela. Dzień ekspedycji czwarty.
Kolejny dzień wspaniałej , gwarantowanej zresztą przez SQ7DCA pogody sprawił, że wszyscy wstali raniutko mimo wyprawy jaką odbyli poprzedniego dnia.Część kolegów z Ukrainy rozpoczęła już pakowanie. Wszyscy stanęli jeszcze do pamiątkowego zdjęcia naprzeciw budynku bazy. Zaraz po tym nieszczęście spotkało system antenowy. Bezpańskie krowy wędrujące gdzieś na pastwisko zaplątały się w kable antenowe, powaliły maszt i połamały antenę GP.Tymczasem część polska wyprawy postanowiła dziś zwiedzić stolicę przedwojennej polskiej Szwajcarii - Jaremczę. Za 20 hrywien od osoby udało się wynająć mały, żółty autobusik, który miał nas zawieźć do tego uroczego, położonego ok. 30 km stąd miasteczka.Dzięki temu, że nie rozwijał on zbyt dużych prędkości mogliśmy podziwiać przepiękne górskie krajobrazy. W Jaremczy trafiliśmy od razu na bazar z pamiątkami i glądnęliśmy wodospady. Próba zwiedzenia tego kurortu nie wypadła najlepiej , gdyż prawie wszystkie sklepy, nawet te z pamiątkami były zamknięte. To jednak bardzo ładny kurort, pełen ośrodków wypoczynkowych, kolonii i sanatoriów , położony wzdłuż malowniczej rzeki Prut. W drodze powrotnej zatrzymywaliśmy się obok pięknych cerkwi, ale po nabożeństwach były zamknięte i mogliśmy je tylko podziwiać z zewnątrz. Obok przystanku autobusowego w Jasieni pożegnaliśmy Igora , który miał wracać nocnym pociągiem do Lwowa. Do bazy wróciliśmy na obiad . Z Ukraińskiej części ekspedycji pozostał już tylko Władek UR5WDQ, który miał nam towarzyszyć w dalszych wojażach po Ukrainie. Popołudnie upłynęło na odpoczynku, rozmowach i spacerach. W opowieściach niezrównanym okazał się Leszek SP8HXU. Wieczorem zapłonęło piękne ognisko za sprawą Leszka SP8HXU. Przy akompaniamencie gitary Władka UR5WDQ płynęły co rusz to polskie, to ukraińskie, nastrojowe piosenki.
20 sierpnia 2001 , poniedziałek. Dzień ekspedycji piąty.
Wczesna pobudka , lekkie obmycie zakurzonych niesamowicie samochodów i wyruszamy z gościnnej Czarnohory dalej na zachód Ukrainy. Obok przystanku w Jasieni dwugodzinny postój , podczas którego Ford Transit ma spawany układ wydechowy u lokalnego mechanika. Około dziesiątej ruszamy. Mijamy Jaremczę, Kołomyję i kierujemy się w stronę Czerniowiec i Chocimia. Jest nadal upalnie , bo pogoda była zamówiona. Za Kołomyją trafimy na tzw "GAI" i kontrolę drogową. Nie obyło się bez zapłaty swoistego haraczu w wysokości 5$, który musiał zapłacić Jurek SP5VJO. Rzekomo za to, że jego Opel był "nieekologiczny"... Choć stan dróg na Ukrainie według tych co bywali tu wcześniej znacznie się poprawił, to oznakowanie woła o pomstę do nieba. To było bezpośrednim powodem błądzenia po Czerniowcach, aby znaleźć drogę wylotową na Chocim. Praktycznie żadnych znaków , pozostają tylko często mylące mapy i metoda "końca języka i przewodnika". Widać, że Ukraina niedawno, bo dopiero 10 lat temu odzyskała niepodległość. To kraj niesamowitych wprost kontrastów. Choćby na drogach, gdzie obok starych muzealnych autobusów i jeżdżących wynalazków widzieliśmy bardzo wiele Mercedesów S-klasy, nowych Audi, Passatów itp. Podobnie rzecz się ma z domami , widzieliśmy bardzo dużo powstających nowych , dużych, murowanych domów, lub wręcz całych ich osiedli, ale też całe wsie malutkich, skromnych domków z minionych epok. Przy głównych drogach uderzała niezwykła wprost ilość nowych i nowoczesnych stacji paliw, choć bywały i takie polne z samymi zbiornikami i dystrybutorami. Przed siedemnastą zajechaliśmy na parking przy zamku w Chocimiu.Widok, jaki wyłonił się za wzgórzem powalał na kolana. Obok płynącego tu szeroko Dniestru stał zamek jak z bajki, dawna twierdza graniczna Rzeczpospolitej ! Aż trudno uwierzyć , że są jeszcze tak wspaniałe miejsca. Zwiedzanie zajęło nam około godziny, a całość dopełniła oczywiście seria pamiątkowych zdjęć. Tu rzeczywiście należało przyjechać ! Krótki posiłek na parkingu i ruszamy do Kamieńca Podolskiego , przewidzianego jako miejsce noclegu. Po pół godzinnej jeździe wjeżdżamy do Kamieńca, który wita nas oszałamiającym widokiem. To niezwykle głęboki i malowniczy wąwóz rzeki Smotrycz, nad którą położone jest to urocze miasto. Odnajdujemy mieszkającego tu ukraińskiego krótkofalowca aby dzięki niemu dotrzeć do miejsca noclegu. Tuż przed zmrokiem lądujemy w bazie turystyczno sportowej. Warunki są tu bardzo dobre. Pokoje dwu i trzy osobowe. Są nawet prysznice, choć na pierwsze piętro nie dotarła dziś ciepła woda. Większość z nas wzięła jednak ożywczy prysznic pod zimną wodą. Jeszcze tylko kolacja i pora na zasłużony odpoczynek.
21 sierpnia 2001 , wtorek. Dzień ekspedycji szósty.
Wtorek przywitał nas piękną słoneczną pogodą i nie trzeba było nikogo namawiać do wstawania. Zaraz po ósmej w towarzystwie kolegi krótkofalowca z Kamieńca wyjechaliśmy zwiedzać miasto. Przed tym część z nas musiała jednak uzupełnić zapasy hrywien, a kurs wymiany z dolarów był tu dość dobry. Do ekspedycji dołączył przewodnik, który na co dzień jest nauczycielem i mówił bardzo dobrze po polsku. Najpierw zwiedzaliśmy stare miasto z zabytkowymi basztami, skąd rozpościerał się fantastyczny widok na jar Smotrycza. Później dotarliśmy do enklawy polskości - katolickiej katedry Piotra i Pawła. W jej wnętrzu poczuliśmy się na chwilę jak w kraju. Obok niej pomnik poświęcony imć Panu Wołodyjowskiemu z Sienkiewiczowskiej Trylogii. Z tarasu obok katedry wyłonił się kolejny bajkowy widok zamku w Kamieńcu. Z katedry malowniczym rynkiem i uliczkami udaliśmy się na zamek. To kolejny z tych widoków, których się nie zapomina. Tu też przy kasie wejściowej okazało się, że jako "innostrańcy" musimy płacić za bilety 3 razy tyle co Ukraińcy. Ot kolejna ciekawostka... Mury są zachowane w dość dobrym stanie a widoki z zamku były również niesamowite. Całość uzupełniały ciekawe opowieści naszego przewodnika polskiego pochodzenia. Po godzinie wróciliśmy do samochodów, które stały na Kamienieckim rynku i około południa ruszyliśmy w drogę powrotną do Drohobycza i Polski. Za Kamieńcem zatrzymaliśmy się na chwilę w Sale Podolskiej aby oglądnąć ruiny zamku położone malowniczo nad rzeką Zbrucz. To wszystko wszak rubieże dawnej Rzeczpospolitej... Później bez przeszkód pomknęliśmy w stronę IwanoFrankowska (Stanisławowa). Tu ze względu na fatalne oznakowanie , a raczej jego brak mieliśmy drobne problemy, ale wieczorem zjawiliśmy się w komplecie w ośrodku "Nadzieja" w Drohobyczu. Wieczór upłynął na spotkaniach towarzyskich. Młodsza część ekspedycji spędziła wieczór w kawiarenkach starego miasta. Część z nas prowadziła też łączności z krajem za pomocą stacji UR4WWN.
22 sierpnia 2001 , środa. Dzień ekspedycji siódmy i ostatni.
Po śniadaniu udaliśmy się na drobne zakupy i zwiedzanie Drohobycza. Oprowadzał nas Leonid UT2WL. Zwiedziliśmy polski kościół , gdzie do dziś odprawiane są polskie msze. Oglądnęliśmy miejsce gdzie zginął i dom w którym mieszkał przed wojną Bruno Schulz. Zwiedzaliśmy też perełki architektury w postaci starych drewnianych cerkwi. Nie sposób było też nie odwiedzić takiego miejsca jak odnowiony pomnik Adama Mickiewicza. W tym mieście na każdym kroku widać jeszcze ślady dawnej polskości. Gdy wróciliśmy do bazy było tam już spore grono ukraińskich krótkofalowców. Żora i Leonid opowiadali między innymi jak to 10 lat temu pracowali w Czarnobylu przy usuwaniu skutków katastrofy. Po zjedzeniu obiadu przyszła pora na pożegnania i wyjazd. Wyruszyliśmy około szesnastej. W Samborze mały przystanek na zakupy i ruszamy w stronę Medyki. Przed sama granicą jeszcze tylko tankowanie tanich ukraińskich paliw. W pół do szóstej staliśmy już w niezbyt długiej kolejce do odprawy. Pechowo trafiliśmy na zmianę obsady i trzeba było czekać. Tymczasem z wciąż dziurawego baku Opla zaczęło się sączyć paliwo wzbudzając ciekawość Ukraińców. Mafia kolejkowa proponowała oczywiście za "drobną" opłatą wjazd bez kolejki na terminal, ale nie byliśmy tym zainteresowani. Już wkrótce mieliśmy się jednak przekonać o ich metodach działania, gdy bezczelnie wjechali między nasze pojazdy jakąś starą Ładą, by zrobić miejsce dla kogoś z końca kolejki. Kosztowało nas to sporo nerwów. W międzyczasie Leszek SP8HXU nauczył żonę przez radio i telefon kolegi włączyć domową stację wywołując tymi instrukcjami sporo radości. Równie pasjonujące były też jego opowieści , którymi nas raczył podczas oczekiwania na odprawę. Po półtorej godzinie oczekiwania Tadeusz SP7LZD przekonał jednak Ukraińskich urzędników, że wracamy z dalekiej ukraińsko-polskiej ekspedycji i udało się, wjechaliśmy na terminal bez kolejki ! Odprawa była bardzo szybka.Potem historia z wjeżdżaniem bez kolejki powtórzyła się przy podjeździe do polskiego terminalu, ale nasi pogranicznicy cofnęli delikwenta na koniec kolejki ... Tu też zostaliśmy odprawieni dość szybko i ... już ok. 21:50 kawalkada mknęła w stronę Przemyśla. Tu pożegnaliśmy Leszka SP8HXU i pozostając w kontakcie radiowym z gronem lokalnych krótkofalowców ruszyliśmy na północ. Od Leżajska mieliśmy już kontakt radiowy z Andrzejem SQ7DCC z Rudnika , z Sandomierzem SP7QJA i niezawodnym Marianem SQ7DCM, który czekał na nas ok. 1,5 godziny na skrzyżowaniu w Kopkach :) Przed północą ekspedycja zameldowała się pod domem SQ7DCA gdzie nastąpiło pożegnanie. Grupa sandomiersko - warszawska pojechała dalej. Wyjazd udał się więc znakomicie. Wspaniałych wrażeń nie mogły zmącić nawet wydarzenia z granic. To chyba nie ostatni wypad w tamte strony.Była mowa nawet o Krymie :) Więc kto wie, może za rok ? 73!!! Spisał na gorąco : Wiesław SQ7DCD
|